wtorek, 29 lipca 2014

Stosik #12

Hejo!
Pierwszy miesiąc wakacji za nami i choć minął mi nad wyraz szybko nie narzekam, gdyż okazał się świetny! Najpierw wiadomość, że dostałam się do wymarzonej klasy, spotkanie z bloggerami w Sopocie, później zobaczenie się z Emcią - było C.U.D.O.W.N.I.E. (Pozostaje nam chyba tylko przeklinać los za to, że mieszkamy od siebie ponad 537 km i dziękować za skype). W lipcu odwiedziłam również Zakopane, gdzie jest pięknie! Ten klimat, widoki, uczucie, będąc wysoko nad poziomem morza - nie do opisania. Byłam również na Mazurach, gdzie odpoczywałam na wsi, a gdy nigdzie nie wyjeżdżałam, niemal codziennie wychodziłam z przyjaciółmi, także rzadko kiedy znajdowałam czas na czytanie. To jest wręcz paradoksalne! W ciągu roku szkolnego mam więcej chwil na książki niż teraz! Ale cóż, przynajmniej zdobycze lipcowe prezentują się wspaniale!


Od góry:

1. "Klub Karmy" Jessica Brody - wygrana w konkursie u Fabryki Słów.

Od lewej:

2. "Ujawniona" P.C. Cast + Kristin Cast - prezent urodzinowy. Nie czytałam co prawda poprzedniego tomu tej serii i nie jestem pewna, czy chcę dalej poznawać losy Zoey. Może jednak sięgnę po "Ukrytą", która jest w bibliotece...
3. "Madeleine" Consilia Maria Lakotta - od wydawnictwa M. RECENZJA
4. "Wrożbiarze" Libba Bray - efekt wymiany na LC.
5. "Faza pierwsza: Niepokój" Michael Grant - z biblioteki. RECENZJA
6. "Wierna" Veronica Roth - j.w. RECENZJA
7. "Rywalki" Kierra Cass - j.w.
8. "Król złodziei" Cornelia Funke - przyniesiona ze spotkania bloggerów.
9. "Miłość z jasnego nieba" Krystyna Mirek - j.w.
10. "Dom na końcu świata" Ake Edwardson- j.w.

Od prawej:

11. "Dziedzictwo" C. J. Daugherty - prezent od Emci <3 Czytałam, ale brakowało mi do kompletu.
12. "Coś do stracenia" Cora Carmack - j.w. 
13. "Kamienny żagiel" Ake Edwardson - ze spotkania bloggerów.
14. "Krucjata" Philippa Gregory - j.w.
15. "Między teraz a wiecznością" Marie Lucas - j.w.
16. "Pełnomocnik" Mirosław Tomaszewski - j.w.
17. "Lód nad głową" Piotr Głuchowski - j.w.
18. "Piękny dzień" Elin Hilderbrand - j.w.
19. "Nocny wędrowiec" Jocelynn Drake - j.w.

Co sądzicie? Czytaliście którąś z tych pozycji? Polecacie? :)
Słonecznego wypoczynku,
Daria ;)

poniedziałek, 28 lipca 2014

"Faza pierwsza: Niepokój" - Michael Grant

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego w każdym państwie jest ktoś, kto rządzi, dowodzi, dokonuje najważniejsze przedsięwzięcia, które w ogromnej mierze decydują o losach społeczeństwa? Jedna osoba, prezydent, król, kanclerz, dowodzi całym państwem, prowadzi ludzi, wprowadza nowe zasady. Społeczeństwo potrzebuje przywódcy, jednej persony, która po przemyśleniu podejmie stanowcze i właściwe decyzje. Gdyby zabrakło samca alfa, świat ogarnęłoby zniszczenie i chaos, ludzie, nie kierując się żadnymi prawami i słowami, wyczynialiby, co im się żywnie podoba, prowadząc do zagłady. Bez przywódców, jednej, stanowczej decyzji i praw wszyscy bylibyśmy zagubieni. Zahamowania moralne i religijne prędzej czy później przestałyby odgrywać jakiekolwiek znaczenie.

"Trzeba zachować poczucie humoru, kiedy świat nagle zdaje się bardzo dziwnym miejscem."

Dzień, jak co dzień. Kolejny poranek, kolejne przesiadywanie w ławce na nudnej lekcji historii, kolejne żarty Quinna, kolejne ziewnięcie Sama. Wtem jedno wydarzenie nieodwracalnie zmienia życie wszystkich dzieci w Perdido Beach i okolic. Bo podczas opowiadania o wojnie secesyjnej pan Trentlake znika. Bez żadnego dźwięku, dymu, rozbłysku, bez najmniejszej sztuczki. Po prostu w jednej sekundzie stoi pod tablicą, a w drugiej nie ma po nim śladu. Jednak nie tylko nauczyciel historii zniknął, wszyscy powyżej piętnastego roku życia wyparowali. Sam i jego przyjaciele nie rozumieją, co się dzieje, jak do tego doszło, co właśnie zaszło. Miliony pytań tłucze się w głowach nastolatków, gdy przechadzają się ulicami miasteczka wśród okrzyków przerażenia i dźwięków zawodzeń najmłodszych. Od teraz muszą radzić sobie sami. Bez mądrych dorosłych. Chaos i śmierć wkradają się do nowego świata. I nie chodzi tylko o to, aby przetrwać, rzecz w tym, aby dowiedzieć się, jak przywrócić starą rzeczywistość nim nadejdą piętnaste urodziny - bo po nich się znika. Nie wiadomo dokąd ani dlaczego. Na dodatek dziwne mutacje uskrzydlające grzechotniki w pewnym sensie dotyczą również ludzi... Nadszedł ETAP.

Seria Michaela Granta to zbiór książek, o której większość z Was na pewno słyszała. Wiele razy napotkałam się na jej recenzje, ale szczerze mówiąc nigdy nie ciągnęło mnie do przygód dzieciaków w świecie bez dorosłych. Skąd więc ta zmiana? Otóż stąd, iż zakochany w przygodach Sama kumpel namawiał mnie do przeczytania. Uległam i... czyżbym żałowała?

Pomysł pana Granta jest co najmniej oryginalny i ciekawy. Jego wizja świata bez dorosłych, świata, w którym rządzą czternastolatkowie była bardzo dobrze wykreowana oraz wciągająca. Jednak wyczułam niej coś specyficznego. Historia zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych; wiele poważnych spraw zwaliło się na barki młodych, a co za tym idzie, pisarz musiał je wszystkie zebrać do kupy i po kolei porządkować, przez co sporą część książki zajmuje orientowanie się ze wszystkim i układanie planu działania. Także pomysł amerykańskiego pisarza okazał się naprawdę świetny, jednak po czasie. Na początku bardzo ciężko było 'wpić' mi się w fabułę. Pierwsze rozdziały czytałam z wielką rezerwą, sądząc, że autorowi nie uda stworzyć niczego, co ma ręce i nogi, bo wybrał niezwykle trudny temat. Dzieci rządzące światem? Same radzące sobie z aspektami, z którymi niekiedy problem mają nawet dorośli? Nie widziałam przyszłości w dobrych kolorach, a jednak - im dalej w las, tym lepiej! Po mniej więcej połowie pozycji brutalność nowego świata, tajemnice i przygody Sama wciągnęły mnie bez reszty.

Zwroty akcji, momenty przyśpieszające dech w piersiach, opisy budzące grozę i (nie ukrywając) obrzydzenie, to coś, co miało miejsce w ETAP-ie. Zdarzenia budujące napięcie i potęgujące liczne pytania okazały się idealnie obsadzone w fabule - doskonale zatrzymywały czytelnika przy kartkach papieru, zmuszając go do 'kolejnego rozdziału'. Wplecenie w historię różnych mutacji i mocy niektórych dzieci to zdecydowanie coś, czego się nie spodziewałam. Zostałam mile zaskoczona i niezwykle zaciekawiona. Ponadto świetną decyzją była trzecioosobowa narracja; dzięki niej widzieliśmy nowy świat z wielu perspektyw i nie tylko mogliśmy wysunąć słuszne wnioski, to na dodatek zapewniło to pewną jasność. Gdyby narratorem okazał się jedynie Sam powstałego chaosu i namieszania sam Michael Grant by nie rozwiązał.

Bohaterowie to zdecydowanie jeden z największych atutów pierwszego tomu Gone. Wydawali się realni -dzięki ich złożonym odczuciom, charakterom, nie mogłam nazwać ich papierowymi postaciami. Quinn to chłopak, który w poukładanym świecie odzwierciedla się lekkością i poczuciem humoru, natomiast w uniwersum bez dorosłych przez wszechogarniające uczucie zagubienia zdradza oraz ucieka. Astrid dzięki swojemu nieprzeciętnemu geniuszowi, utrzymuje zdrowy rozsądek i właśnie nim się kieruje, jednak gdy chodzi o strach oraz ból, połykając wstyd, nie ukrywa, że nie należy do najodważniejszych. Caine i Diana to również postacie złożone i godne uwagi. Ich analityczne i niemoralne podejście do sprawy intryguje. Bardzo ciekawił mnie mały Pete, a sporą dozę sympatii poczułam do Komputerowego Jacka. Jedyna osoba, która budziła moje wątpliwości, to Sam... Czternastolatek, którego wprost nie da się nie lubić: inteligentny, ale bez przesady, zabawny, ale nie infantylny, dojrzały, ale nie wywyższający się. Jego długie, pokrzepiające monologi przywódcze i tworzone ni stąd ni zowąd plany w chwili stresu wydawały się naciągane i niestety sztuczne. Wszystkie postacie były genialne, lecz (masz ci los!) główna, najważniejsza, okazała się wyidealizowana pod pewnymi względami.

"Faza pierwsza: niepokój" to ciekawa oraz godna uwagi pozycja, rozpoczynająca serię Gone o wciągającej i niekiedy wstrząsającej tematyce. Choć wgryzienie się w przygody Sama i przyjaciół zajęło mi niemal połowę książki, uważam, że było warto. Michael Grant porusza istotne tematy i daje wiarę w dzieci, pokazuje, że gdy trzeba, w gruncie rzeczy one wiedzą, co robić. Polecam, bo po skończeniu Fazy pierwszej naszła mnie ogromna ochota na drugą część. Czy to nie jest wystarczająca rekomendacja?

"Ale gniew to strach, skierowany na zewnątrz. Gniew jest łatwy."

wtorek, 22 lipca 2014

"Wierna" - Veronica Roth

Czasami bywa tak, że inni nie tolerują tego, jacy jesteśmy. Nie podoba im się nasze zachowanie, chcą coś w nas zmienić, wyrzucić pewną cechę, odmienić nasze podejście, sprawić, abyśmy stali się tacy, jak oni chcą. Teraz kwestią jest to, czy wierzymy, że ludzie się zmieniają. Ja sądzę, że nie. Każdemu z nas przypisana jest dana cecha i czy chcemy czy nie, ona pozostanie z nami na zawsze. Możemy nauczyć się z nią walczyć, chować ją, ale nic i nikt nie usunie jej na dobre. Nie można zmienić naszych genów - choćbyśmy nie wiem, jak pragnęli, nie zmienimy koloru swoich oczu, nie zmienimy swojego wzrostu, możemy jedynie to maskować. Podobnie jest z charakterem, i choć niektórzy sądzą, że kształtujemy go dojrzewając, ja uważam, że jedynie go poznajemy, dowiadujemy się o sobie więcej. Więc po co walczyć o zmianę? Na pewne sprawy nie mamy wpływu. Po prostu.

"Człowiek powinien się bać innych, a nie samego siebie."


Frakcje zniknęły. Już nikt nie przynależy do określonej grupy społeczeństwa, nikt nie jest odważy, bezinteresowny, inteligentny, uczciwy czy życzliwy. Wszyscy są każdym po trochu. O to walczyła Tris - o świat bez frakcji. Ale czy teraz jest lepiej? Jeanine umarła i rządy przejęła matka Tobiasa - Evelyn. Tylko czym różnią się obie, pragnące władzy i terroru kobiety? Jedynie imieniem. Ludzie wciąż są pod panowaniem rygorystycznej tyranki, tylko tym razem nie muszą ubierać się w jeden, określony kolor... 

"Niezgodna" oczarowała mnie na tyle, że przeczytałam ją w jeden dzień. Historia Tris zawładnęła mną całkowicie, dlatego bez zwłoki sięgnęłam po "Zbuntowaną", która lekko rozczarowała mnie swoim chaosem. Miałam nadzieję, że "Wierna" dorówna poziomem pierwszej części trylogii, liczyłam na świetne zwieńczenie historii. Czy przypadkiem się nie przeliczyłam?

"Uważam, że gdy ktoś wyrządza ci krzywdę, obie strony odczuwają ciężar wyrządzonego zła - obie strony cierpią. Przebaczenie oznacza więc wzięcie całego tego ciężaru na siebie."

Tym razem chaos nie znalazł tutaj miejsca - niespodziewane zwroty akcji, rozdziały przyśpieszające bicie serca oraz rozdzierające piersi strzały okazały się bardzo dobrze wplecione w fabułę, były na właściwym miejscu i we właściwym czasie. Większą część "Wiernej" zajmowało kalkulowanie, obmyślanie planu, strategii, aby uratować nowy świat, więc każde zapierające dech wydarzenie przyjmowane było z ogromną radością i błyskiem w oczach. Uwalniały one bowiem umysły czytelnika oraz bohaterów od ciągłego myślenia i zadawania sobie pytań "co zrobić?". Dodam jeszcze, że skoro w książce jest tyle kalkulacji czytelnik musi ze stuprocentowym skupieniem zaczytywać się w historii, bo łatwo można się w niej zgubić - wiem z własnego doświadczenia; chwila nieuwagi i już nie kojarzę, co się dzieje i czeka mnie powrót do minionej strony. 

Przez poprzednie dwie części trylogii pani Roth narratorką była jedynie Tris; natomiast w "Wiernej" mogliśmy poznać bliżej Cztery. I jestem z tego powodu bardzo zadowolona - od początku intrygowała mnie ta postać, a dzięki czytaniu o wydarzeniach widzianymi jego oczami, dowiedziałam się o nim rzeczy, które, odważę się stwierdzić, nawet zszokowały. Ale co najważniejsze ujrzałam w nim prawdziwego człowieka, zrozumiałam jak wiele ukrywał i jak mało pokazywał ludziom naokoło. Rozdziały, które on prowadził były prawdziwą ucztą dla czytelniczego podniebienia. 

"I choć nikt mnie tego nie uczył, wiem, że na tym polega miłość. Jeśli jest prawdziwa, sprawia, że człowiek staje się kimś więcej niż był, kimś więcej niż wierzył, że może być."

Pomysł pani Veroniki z czystym sumieniem mogę nazwać ciekawym, ale jego pociągnięcie w "Wiernej" bardzo mnie zaskoczyło; jednak niekoniecznie w pozytywnym sensie. Niektóre momenty wydawały mi się wręcz absurdalne, żeby nie powiedzieć naciągane. Sądziłam, iż Roth wymyśli coś o niebo lepszego i pociągnie tę historię z większym pazurem - choć po chwili zastanowienia sądzę, że pazur był; w kwestii zabijania. Pisarka bawiła się życiem swoich bohaterów z morderczym uśmieszkiem na ustach. Nie bała się niszczyć i utrudniać egzystencji swoich postaci i sprawiać ból.

Podobało mi się to, iż "Wierna" opowiada o przebaczeniu najbliższym. To kwestia, która w życiu każdego z nas się pojawia i zdecydowanie nie można jej zakwalifikować do najłatwiejszych. Poza tym autorka pisała wiele o poświęceniu, dokonaniu wyborów, stracie, radzeniu sobie ze strachem, wierze w swoje możliwości, zmianie i walce o uczucia. Pomiędzy wymyślonym uniwersum Roth znajdowały się sprawy aktualne, mające miejsce dziś w naszym życiu.

"To nasza zdolność poznawania samych siebie i otaczającego nas świata czyni nas ludźmi."

"Wierna" to zdecydowanie nie jest najlepsza część trylogii, jej zwieńczenie pozostawia wiele do życzenia. Jednak nie mogę powiedzieć, że jestem całkowicie rozczarowana, jedynie spodziewałam się czegoś innego, a to co dostałam było inne - niekoniecznie gorsze. Mam wrażenie, że najlepszą częścią z całej trylogii okazała się "Niezgodna", najmilej ją wspominam, dwie kolejne części czytało się przyjemnie, ale bez tego ognia i zapału co pierwszą. Nie zaliczę trylogii pani Veroniki Roth do najulubieńszych, a ciekawych dystopii. Polecam zapoznanie się z historią Tris, gdyż zdecydowanie coś z sobą niesie.

"Zastanawiam się, czy lęki naprawdę znikają, czy tylko tracą nad nami władzę."

piątek, 11 lipca 2014

"Madeleine" - Consilia Maria Lakotta

Wszyscy porównują miłość do czegoś ognistego, szalonego, nieokiełznanego. Mówią, że prawdziwa miłość to niszczycielska siła, która jako jedyna może Cie zabić, ale i uratować. Zaklinają, że to palące uczucie, które wybucha i tli się szaleńczo, węgląc resztki rozsądku. Czemu jednak nie porównujemy zakochania do wody? Czegoś stałego, co płynie w rytm jednej niekończącej się melodii? Ogień się kończy, w końcu gaśnie, a woda? Ona nie ma końca, zawsze pozostanie sobą, może w innej postaci, ale już nie zniknie. Zamarznie, ale istnieć wciąż będzie w przeciwieństwie do ognia. I to może powinien być symbol miłości? Bo prawdziwa miłość nie powinna mieć końca, nie powinna się wypalać.

"Miłość to niebezpieczna infekcja serca."

Madeleine i Helier to młodzi studenci, którzy kochają się mocno i prawdziwie, ich miłość to coś więcej niż zwykłe uczucie, dlatego pragną się zjednoczyć węzłem małżeńskim. Wyruszają zatem do rodzinnego miasteczka Madeleine, by spotkać się z ojcem młodej kobiety. Jednak wszystko zaczyna się komplikować, gdy na drodze narzeczeństwa staje Yvonne - kuzynka wybranki Heliera. W spokojny i piękny związek studentów wpycha się intryga, zazdrość, kłamstwa i śmierć...

Consilia Maria Lakotta to pisarka urodzona w 1920 roku, zmarła natomiast w 1998r. Jedna z bliźniąt syjamskich i również jako jedyna przeżyła - jej siostra zmarła niemal po narodzeniu. Życie Lakotty od zawsze wiązało się z literaturą oraz poezją. Wydawnictwa zaczęły publikować jej powieści w 1945, między innymi wśród nich znalazła się powieść "Madeleine". Nieczęsto czytam literaturę z tego gatunku, aczkolwiek postanowiłam sprawdzić, jak spodoba mi się w wykonaniu pani Lakotty. 

Intrygowało mnie to, iż nie do końca wiedziałam w jakim czasie rozgrywa się dana historia. Wywnioskowałam z niektórych dialogów, że musi być ona jakiś czas po wojnie (w moim odczuciu II w.ś.), aczkolwiek zdecydowanie nie byłam tego pewna. Niektórym może się taki zabieg spodobać, innym nie. Osobiście podeszłam do tego neutralnie, choć przyznam, że wolałabym dokładnie wiedzieć w jakich czasach żyje nasza francuska para. 

Cóż mogę powiedzieć o historii? Ciekawa, zagmatwana, ale w granicach rozsądku, czytelnik nie gubi się podczas czytania i rozumie, co się dzieje. Przyznam jednak, że na początku ciężko było mi się "wpić" w fabułę, nie zawładnęła mną tak, jak powinna. Dopiero po paru dziesiątkach stron historia Francuzów zaintrygowała mnie na tyle, bym na chwilę zapomniała o świecie naokoło. 

Madeleine to osoba, której nie da się nie lubić za swój upór i stanowczość. Wydaje się ona bardzo silną kobietą. Natomiast z Helierem niestety nie poczułam więzi i wydaje mi się, że przez całą powieść nie poznałam go wystarczająco dobrze. Czułam niedosyt względem jego persony. Najbardziej wyrazistą postacią jest Yvonne - intrygantka, która zachowuje się w pamięci czytelnika na długi czas po skończeniu lektury.

Styl pani Lakotty jest barwny i wywodzi się z XX wieku, czyli niczym nie przypomina języka z dzisiejszych młodzieżówek. To ciekawa odmiana przeczytać coś o tak bogatym, a wręcz poetyckim języku. Rozumiem, że nie każdemu może on przypaść do gustu, ale miłośnicy takiej literatury będą zadowoleni.

"Madeleine" to pozycja o przeciętnej tematyce, która w gruncie rzeczy ciekawi. Nie mogę jednak rzec, iż byłam zaintrygowana tą powieścią przez cały czas, gdyż bywały nużące momenty. Komu polecam? Tym, którzy lubią czytać o intrygach, małżeństwach z rozsądku, tajemnicach rodzinnych i prawdziwej miłości, która się nie wypala.

Za możliwość poznania losów Madeleine serdecznie dziękuję Wydawnictwu M!

wtorek, 1 lipca 2014

"Wszechświaty. Pamięć" - Leonardo Patrignani

Z roku na rok człowiek ma wpływ na coraz więcej rzeczy. Naukowcy znajdują sposoby, aby kontrolować procesy, które naszym pradziadom wydawały się niemożliwe do poskromienia. Ludzie pragną zdobyć władzę nad wszystkim, jednak czy to możliwe? Jedną z niezdolnych do poskromienia rzeczy jest czas - nieważne, jak bardzo byśmy pragnęli, jak głośne byłyby nasze błagania, czas się nie zatrzyma, sekundy nie przestaną mijać, kula ziemska nie przestanie się obracać, a woda dalej będzie płynąć. Ale wyobraźmy sobie, że człowiek w tych wszystkich nowinkach technologii znalazł sposób na manipulowanie czasem, może go cofać, przyśpieszać według własnego uznania. Nie, tego nie umiemy sobie wyobrazić, a więc cieszmy się, że nad niektórymi rzeczami nie przejmiemy kontroli... 
A jeśli jednak...?

Asteroida uderzyła w Ziemię. Alex i Jenny, aby przeżyć musieli wskoczyć w przepaść, która nie wiadomo, gdzie prowadziła. Nie było jednak innego wyjścia jeśli nie chcieli się spalić. Odliczyli do trzech i... skoczyli. Ich umysły zostały zamknięte w czymś, co nazywa się Pamięcią. Przeżywali tylko to, co zapamiętali, a odczucia fizyczne z czasem znikały. Byli zamknięci w więzieniu stworzonym przez umysł...

"Wszechświaty. Pamięć" to kontynuacja "Wszechświatów" autorstwa Leonardo Patrignani, włoskiego pisarza urodzonego w 1980 roku. Przyznam, że sięgnęłam po drugą część przygód Alexa i Jenny z prostego powodu; liczyłam na to, iż w kontynuacji pisarz poprawi swój warsztat pisarski i wykorzysta potencjał swego pomysłu. Czy moje nadzieję okazały się płonne?

Jak już wspominałam pomysł Leonardo był genialny! Potencjał wszechświatów, kluczu jakim jest umysł, Pamięci - to mogłoby stworzyć fenomenalną książkę, jeśli wykonanie byłoby równie świetne. Jednak tutaj rodzi się problem, gdyż moim zdaniem wykonanie pana Patrignani nie można nazwać cudownym. Czytając rozdziały, gdzie główni bohaterowie byli w Pamięci, miałam wrażenie, iż sam autor się zagubił we wszystkim, co wypisywał. Plątał się w swoich planach i wizjach, tworząc coś kompletnie niezrozumiałego. Czytelnik, czytając tę powieść całkowicie się gubi, mieszają mu się wszystkie informacje. To zdecydowany minus tej pozycji. Przez połowę "Wszechświatów. Pamięci" nie do końca wiedziałam, co się dzieje, plątałam się w słowie pisanym, w wielu epitetach i porównaniach. Całą ocenę książki zdecydowanie podniosła druga połowa; wszystko powoli zaczęło się wyjaśniać, autor w końcu odnalazł się w swojej fabule i ugryzł ją z dobrej strony. Zaczął wyjaśniać nam swój pomysł, który okazał się jeszcze lepszy niż sądziłam na początku! Podwodny statek, Mnemonika, Gaja - byłam pod ogromnym wrażeniem kreatywności pisarza. Warto było przebrnąć przez zaplątane wątki, niezrozumiałe rozdziały, aby dotrzeć do sedna pomysłu pana Leonardo.

Bohaterzy w tej części rozbudowali swoje charaktery. Pisząc to mam w szczególności na myśli Jenny, która w "Wszechświatach" nie przypadła mi do gustu; kompletnie nic o niej nie wiedziałam, wydawała się papierową postacią. Pan Leonardo w kontynuacji bardziej przybliżył nam jej naturę, którą notabene nie do końca polubiłam. Młoda pływaczka myślała całkowicie realnie, nie dawała się omamić Pamięci, ale bardzo histeryzowała. Jednak nie powinnam jej winić, ponieważ każdy na jej miejscu straciłby resztki cierpliwości i spokoju. Marco to bohater, który również rozbudował swoje jestestwo; bardzo go polubiłam i ceniłam jego nieprzeciętną inteligencję. Jak w "Wszechświatach" największą sympatię i podziw żywiłam do Alexa, tak teraz niemal całkowicie straciłam z nim kontakt. Może to jedynak być spowodowane małą ilością jego obecności w poszczególnych rozdziałach.

W poprzedniej części narzekałam na mało rozbudowany wątek miłosny, który i w kontynuacji się nie rozwinął. Uczucie łączące Alexa i Jenny mogło wydawać się lekko przesadzone i przesłodzone. Brakowało mi w nim prawdziwości, etapów, przez które para musi przejść, by móc powiedzieć, że to prawdziwa miłość. 

Pomimo tego, iż kontynuacja nie okazała się świetna, wypadła lepiej niż poprzedniczka. Druga połowa książki bardzo intrygowała, szybka akcja, która miała miejsce, zabraniała oderwać się od fabuły, a naszą jedyną powinnością było poznanie dalszych rozdziałów. "Wszechświaty. Pamieć" to ciekawa powieść z fenomenalnym pomysłem, który pisarz nie do końca wykorzystał. Polecam tym, którzy przeczytali poprzednią część, w tej bardzo dużo się wyjaśnia. A tym, dla których trylogia autorstwa pana Leonardo jest obca, nie polecam, ani nie odradzam, decyzja należy do Was. 

Za możliwość poznania wielu wszechświatów bardzo dziękuję wydawnictwu Dreams!

© Created Eternity, AllRightsReserved.

Designed by ScreenWritersArena