Siła perswazji jest naprawdę oszałamiająca, nieprawdaż? Co człowiek jest w stanie zrobić po słowach, które usłyszy od drugiej osoby, po pełnych manipulacji zdaniach, które są wypowiedziane, aby dosięgnąć niekoniecznie szlachetnego celu. Niezwykłym można nazwać, jak wiele mogą zmienić rzeczy, które usłyszeliśmy od kogoś innego, kto nie zawsze trzymał się prawdy. Jesteśmy tylko ludźmi, a z naiwnością się urodziliśmy. Dopiero później, gdy wyrastamy, przestajemy być dziećmi, rozumiemy, że nie wolno ufać wszystkim, uczymy się, jak nie być naiwnymi. Jedni pozbędą się tej cechy na zawsze, całkowicie, inni nie. Bo rodzimy się pozytywnie nastawieni do świata i ludzi, bezprecedensowo wierni w ich dobroć, dopiero z czasem pojmujemy, że tak naprawdę do żadnej innej rzeczy czy istoty na świecie nie wolno być tak podejrzliwym i nieufnym, jak właśnie do ludzi i naszego uniwersum. Naszła mnie teraz więc pewna myśl: czy zatem możemy ufać samym sobie?
Jeszcze nigdy pomiędzy Ally i Bradem nie było tak cudownie. Mieszkają razem, starają się o dziecko, są zaręczeni, szczęśliwi, gotowi zlikwidować każdą przeszkodę na swojej drodze. Przynajmniej tak sądzą - że nic ich już nie zniszczy, nie zachwieje ich miłości. Jednak zbyt wielka wiara w to całkowicie ich oślepia. Intrygi żądnych zemsty i kłamliwego ciepła ludzi doprowadzają do kolejnej katastrofy, której młodzi narzeczeni nie są w stanie zlikwidować. Oboje przechodzą tragedie, które ich zmieniają, a to co między nimi było od zawsze, nie wygasa, wręcz przeciwnie. Płonie ogniem, który parzy, a jedynym wyjściem, by nie pozwolić swojemu sercu spłonąć jest odejście.
Pamiętam, że po przeczytaniu pierwszej części trylogii Niny Reichter byłam pod ogromnym wrażeniem, zakochałam się w jej słowach. Druga część, przeczytana ponad rok później już nie wzbudziła we mnie tak pozytywnych uczuć, ale podczas czytania towarzyszył mi sentyment i dobre wspomnienia poprzedniego tomu. Teraz, pisząc recenzję ostatniej już książki o przygodach Ally i Brade'a nie jestem pewna, co powinnam tutaj napisać. Z jednej strony czuję ciepło w sercu na myśl o ich historii, o tym, jak wielką miłością darzyłam początek ich wspólnego życia na kartkach papieru, utożsamiłam się z bohaterami powieści, ale z drugiej strony towarzyszy mi myśl, iż sentyment sprzed dawnych lat przesłania mi trochę spojrzenie na to dzieło. Dobrze, czas zebrać myśli.
Od zawsze fascynowało mnie uczucie między postaciami - było takie ogromne, porażające. Czytając o nim marzyło się, aby kiedyś zaznać tak wielkiej miłości, w końcu była nieskończona, tak piękna, że nie miała prawa się zdarzyć. Ale sięgając po kolejne tomy dostrzegłam, jak trudną i... niemożliwie irytującą można byłoby ją nazwać. Ally i Bradin tworzyliby naprawdę idealną parę, gdyby nie to, że oboje niedojrzali i infantylni psuli to, co tworzyli. Razem budowali dom, szczęście i ciepło, aby później z czystej głupoty, naiwności sięgnąć po młot i zburzyć to, co udało im się osiągnąć. I to właśnie tak bardzo irytowało - ich zachowanie. Skoro rzeczywiście byli z sobą tak szczęśliwi, czemu nie mogli spoważnieć i zacząć rozmawiać szczerze, być dorosłymi ludźmi, a nie tylko ich udawać. Zawsze wydawało mi się, że to Brade odzwierciedlał się jaśniejszym umysłem, ale w tej części, o dziwo!, Ally wzięła się w garść. Przynajmniej czasami, a to już naprawdę niezły sukces. Brade z kolei w ostatnim tomie pokazał, jak, używając kolokwializmu, "gówniarski" potrafi być. Jedyna postać, która od początku do samiutkiego końca ani przez moment mnie nie zirytowała, a co więcej, wzbudziła mój ogromny podziw i miliony uśmiechów to Tom. Czasami aż ciężko przechodziło mi przez myśl, że jest on spokrewniony z Czarnym.
"Ostatnia spowiedź" budzi dużo emocji, to muszę przyznać z ręką na sercu. Zaczynając od ciepła, poprzez złość i irytację, kończąc na łzach gwałtownie kapiących po policzkach. Jeżeli jakaś powieść potrafi wywołać taką burzę odczuć, oznacza to, iż jest dobrze napisana. Tutaj za tak wiele uczuć należy podziękować wyobraźni pisarki; intrydze, którą wymyśliła i przelała na kartki papieru, bo wierzcie mi, zawiłość i pomysłowość to dwie główne cechy "Ostatniej spowiedzi". Mnie osobiście książka niesamowicie zaskoczyła, a szczególnie jej zakończenie. To chyba była ostatnia wersja, której się spodziewałam. Ogromny plus dla autorki, bo powieści, jak i życie, powinny zaskakiwać oraz być nieobliczalne.
Mimo wszystko spędziłam naprawdę bardzo miło czas podczas czytania "Ostatniej spowiedzi. Tom III". Burza uczuć, miłość, która rzeczywiście nie powinna się zdarzyć, bohaterowie, którzy częściej irytują niż zadowalają czytelnika, pomysłowa historia, śmiech i łzy. Polecam to osobom, które nie spodziewają się najwybitniejszej powieści, a chcieliby otrzymać wielką dawkę emocji, raz pozytywnych raz nie. Wiem jednak, że już zawsze będę miała spory sentyment do tej historii.
"[...] bo ludzie nie rozumieją, co da się zbudować ze słów. Słów, które nigdy nie znikną, choć kiedyś pewnie się wyczerpią."