wtorek, 30 kwietnia 2013

Stosik #3

Cześć,

Zważywszy na to, iż wiosna nareszcie do nas przyszła, wiele czasu poświęcam czytaniu na dworze :) Uwielbiam ten moment, gdy słońce oświetla kartki mojej książki, letni wietrzyk owiewa moją twarz, a w oddali ptaszki wyśpiewują tylko sobie znaną melodię. Wtedy czuję, że żyję ;) Dzięki takiej pogodzie mam jeszcze większą chęć na czytanie, niż zwykle. 
Stosik posiada kilka książek z literatury, którą rzadko czytam. Ostatnio postanowiłam otwierać się na nowe gatunki i sięgnęłam po kryminały i obyczajówki na podłożu psychologicznym :D Co nie zmienia faktu, że wciąż jestem miłośniczką fantastyki ;)




Od dołu:

1. "[buzz]" Andres De La Motte - od wydawnictwa Czarna Owca. Kontynuacja trylogii kryminalnej. Chyba powinnam zaopatrzyć się także w pierwszą część ;) 
2. "Księżniczka z lodu" Camilla Läckberg - kryminał? Czemu nie! j.w.
3. "Fabrykantka aniołków" Camilla Läckberg - j.w.
4. "Nevermore: Cienie" Kelly Creagh - zakup własny. Pokochałam <3 RECENZJA
5. "Klątwa tygrysa" Colleen Houck - z biblioteki. Jedna z najlepszych książek, jakie w życiu czytałam! Chwała Ci, pani Colleen! RECENZJA
6. "Klątwa tygrysa: Wyzwanie" Colleen Houck - j.w. Troszkę słabsza od swego poprzednika, ale również czarująca ;)

Po prawej:

7. "Gorycz" Joanna Wiśniewska - od wydawnictwa Novea Res. Zapowiada się intrygująco.
8. "Krawędzie" Kamil Hazy - j.w. Książka na pograniczu psychologii dla ludzi lubiących filozoficzne myślenie;) RECENZJA
9. "Księżyc nad Świtezią" Agnieszka Kaźmierczyk - j.w. Idealna na deszczowe wieczory ;) RECENZJA

Czytaliście może którąś z tych książek? Jak wrażenia?

piątek, 26 kwietnia 2013

"Klątwa tygrysa" - Colleen Houck

OPIS:

Magnetyczne oczy tygrysa.

Pradawna klątwa, którą zdjąć może tylko ona.

Namiętność silniejsza niż strach.

Razem muszą stawić czoła mrocznym siłom.

Czy poświęcą wszystko w imię miłości?

"Jakimś cudem tłumaczenie się ze swojego życia z czasem wcale nie staje się prostsze."


MOJA OPINIA:

Kelsey mieszka wraz z rodziną zastępczą, gdyż jej biologiczni rodzice zginęli w wypadku. Dziewczyna postanowiła pomagać swym opiekunom, więc znalazła pracę w cyrku, gdzie poznała tajemniczego tygrysa. Nastolatka od razu poczuła więź z niebezpiecznym zwierzęciem, spędzała z nim wiele godzin, mówiła do niego, jak do normalnego człowieka oraz czytała mu różne książki i wiersze. Jednym słowem bardzo się z nim zaprzyjaźniła, wcale się go nie bojąc. Gdy pan Kadam postanowił odkupić od cyrku tygrysa Rena, Kelsey dostała propozycję, aby pojechać wraz z panem Kadamem do Indii i sprawować piecze nad tygrysem przez kilka tygodni. Szybko jednak okazało się, iż wszystko było zaplanowane zupełnie inaczej niż osiemnastolatce się wydawało. Pan Kadam nie mówił całej prawdy, a zaprzyjaźniony tygrys Ren, okazał się zupełnie kimś innym...

"Uszy do góry, życie często wydaje się beznadziejne i zbyt skomplikowane, by cokolwiek mogło dobrze się skończyć."

Po "Klątwę tygrysa" sięgnęłam za namową przyjaciółki. Wcześniej napotkałam wiele kuszących recenzji tej książki, ale jakoś nie miałam większej ochoty na zapoznanie się z dziełem pani Colleen. Jakiż to był błąd! Ta pozycja okazała się wprost fenomenalna! 

Zacznijmy od pomysłu na książkę, który był ogromnie ciekawy i oryginalny. Wplecenie we wszystko kultury Indii, starodawnych zwyczajów, języka hindi, wielu zagadek, pradawnych legend i tak niesamowitego zwierzaka, jakim jest tygrys, było wręcz genialne. Z wielka chęcią poznawałam wraz z Renem i Kelsey dżungle, w której odnajdywali sposób na złamanie klątwy.

Klimat, jaki stworzyła pani Houck był wyjątkowo świeży i wciągający. Opisy dżungli oraz miejsc w Indiach, nie nudziły przesadnymi ilościami, ani nie były ubogie. Pisarka swymi opisami sprawiała, że czułam się zupełnie tak, jakbym towarzyszyła Renowi i Kelsey w ich pełnej niebezpieczeństw podróży!

"To, że czasem potrzebujemy pomocy, nie znaczy, że jesteśmy słabi."

Klątwa, która ciążyła nad Renem i jego bratem Kishanem, była idealnie dopracowana i pełna zagadek.
Autorka książki wszystkie swe pomysły doskonale wcieliła w życie. Zadziwiała czytelnika swymi niebanalnymi pomysłami i potrafiła zaskoczyć czytelnika na każdym kroku. Wiele razy, gdy myślałam, że główni bohaterowie dostaną chwilę wytchnienia, ponownie pojawiał się jakiś zwrot akcji i adrenalina nie opuszczała nie tylko Kelsey i Rena, lecz również osobę, która zagłębiała się w dziele pani Colleen Houck.

Od samego początku poczułam więź z główną bohaterką. Kelsey była bardzo intrygującą postacią, która niesamowicie szybko zyskała moją sympatię. Nastolatka cechowała się silnym, nieprzejednanym charakterem, miała poczucie humoru i swym sarkazmem potrafiła sprawić, iż czytelnik chichotał pod nosem, bądź także podziwiał ją za jej pomysłowość. Niesamowicie ceniłam tę postać za jej wytrwałość. Niestety pod koniec książki sytuacja trochę się zmieniła. Kelsey zaczęła toczyć walkę z samą sobą. Wiele rzeczy robiła wbrew sobie, tylko dlatego, że uważała, iż może zostać zraniona. Nie chciała wierzyć własnym uczuciom i zaprzeczała samej sobie. Niektóre jej decyzje bardzo mnie zastanawiały, ale mimo to, starałam się ją w pełni zrozumieć - nie zawsze to jednak wychodziło. 

"[...] uświadomiłam sobie, jak bardzo kruchą i delikatną rzeczą jest ludzkie serce."

Ren okazał się bardzo interesującą postacią. Chciałam poznać wszystkie oblicza naszego księcia. Jako człowiek potrafił być on czuły, wrażliwy i delikatny, lecz, gdy było to konieczne, ukazywał swą dziką naturę, która potrafiła wbić czytelnika w poduszkę. Niezmiernie intrygowała mnie ta postać i również niesamowicie szybko ją polubiłam. Mogłabym czytać i czytać dialogi tegoż oto księcia!

Wątek miłosny według mnie był idealny. Nie rozwijał się za szybko, co często zdarza się w książkach. Zaczęło się od przyjaźni, tak jak w prawdziwym życiu. Choć niekoniecznie najpierw zaprzyjaźniamy się z tygrysem, aby odnaleźć więź i rozbudzić uczucie do człowieka. Tak samo, jak cała książka - wątek miłosny był pełen niespodzianek. Niestety (choć może stety) pod koniec książki zapachniało mi trójkącikiem. Nic nie mam do tego pomysłu, gdy jest ciekawie wykreowany, a nie w taki sam sposób, jak połowa dotychczasowych pozycji. Jednak wielu osobom sytuacja, w której za jedną dziewczyną ugania się kilku mężczyzn, może wydać się oklepana i w żaden sposób nieatrakcyjna. W "Klątwie tygrysa" nie jest ona zbyt rozwinięta, czego spodziewam się doczekać w kolejnych częściach.

"Po prostu złamane serce długo się goi."

Język, jakim posługuje się pani Colleen jest bez zarzutu. Łatwy i przyjemny. Książkę bardzo szybko się czyta i nim się obejrzymy, zostaniemy wciągnięci w wir niesamowitych zagadek i intrygującej miłości.

Komu mogę polecić tę książkę? Wszystkim, którzy lubią zaskakujące zagadki, zwroty akcji, intrygujący pomysł na fabułę oraz ciekawy wątek miłosny. "Klątwa tygrysa" zaskoczy Was niejednokrotnie i sprawi, że nie będziecie się mogli oderwać od tej pozycji! Po zaskakującym zakończeniu nie będziecie w stanie zrobić nic innego, jak tylko pobiec po drugą część tej niesamowitej serii.

"Kiedy życie wręcza ci cytrynę, upiecz ciasto cytrynowe."

środa, 24 kwietnia 2013

"Krawędzie" - Kamil Hazy

OPIS:

Wyobraźcie sobie, że stoicie na krawędzi, za którą nic nie będzie takie samo... Wasi rodzice staną się dziećmi... Wy staniecie się tworem artysty...
W hotelowym barze lub w zacisznym pokoju będziecie snuli opowieść o sobie... Krawędzie z opowiadanych przez Was zdarzeń będą wyznaczać granicę między kolorowym a poszarzałym zdjęciem w jutrzejszej rzeczywistości...
Czy zdołacie przekroczyć tę krawędź i świadomie staniecie się kimś innym? Czy możne tylko zamkniecie oczy i zgubicie się w abstrakcji niebytu? 

"Na ten moment wystarczy wam wiedzieć, że taka krawędź istnieje i niechybnie za nią, jak za każdą inną krawędzią, czeka coś, co jest nieuniknione i zmienia wszystko."

MOJA OPINIA:

Na początku może wydawać się, że książka "Krawędzie" opowiada dwie zupełnie różne historie. Kobiety i mężczyzny, przekraczających wiele krawędzi, które zmieniają wszystko, oraz jednego mężczyzny, który opowiada o sobie, o swej przeszłości, pisze, co przeżył i jakie krawędzie pokonywał. Ten mężczyzna bardzo często zwraca się bezpośrednio do czytelnika, nawiązując z nim kontakt i niemalże, odgadując co myśli...

"Niestety, ludzi dzielą zawsze drobne odległości, niedopasowania, trudności, które widzą tylko oni sami."

"Krawędzie" to książka obyczajowa, lecz pisana na fundamentach psychologii. Porusza ona wiele tematów. Opowiada o życiu, o tym, co każdy człowiek przechodzi. Pisarz zawarł w tej pozycji mnóstwo filozoficznego myślenia, pytań i ciekawych poglądów na rzeczy, które otaczają nasz na co dzień oraz na sytuacje, które przeżywamy wiele razy. 

Muszę przyznać, że na początku bardzo ciężko było mi wkręcić się w fabułę. Raz pierwszoosobowa narracja, następnie narrator był trzecioosobowy - te przeskoki lekko mieszały mi w głowie. Dopiero po kilkudziesięciu stronach, zaczynałam bardziej rozumieć przekaz, jaki niosły ze sobą słowa napisane przez autora oraz wydarzenia mężczyzny i kobiety, które stanowiły bardzo ważną rolę w powieści.

Ciekawym zabiegiem było to, iż autor zwracał się bezpośrednio do czytelnika. Zadawał mu pytania i ukazywał wiele rzeczy z innych perspektyw. Wpływał na myślenie, a raczej podsuwał różne pomysły, jakby tu ujrzeć świat inaczej, zrozumieć wszystkie krawędzie i nieubłaganie pędzący czas. Wiele razy zastanawiałam się, czy to, co opowiadał pierwszoosobowy narrator, nie było prawdziwymi przeżyciami pisarza. Czy nie pisał on o sobie samym. Tak samo, jak na postawione przez niego pytania, tak i na tę myśl czytelnik musi sobie sam znaleźć odpowiedź - o ile takowa istnieje.

"Krawędź to krawędź i nie mamy nic do powiedzenia, kiedy popycha nas za nią ktoś, od kogo zależymy."

Historia kobiety i mężczyzny nie polegała na żadnych opisach wyglądu, na wiedzy, jak to oni się nazywają. Tutaj nie były najważniejsze żadne opisy, tylko wydarzenia, sytuacje i ich myśli. Autor ukazywał, co w takich sytuacjach czują osoby. W jakich sytuacjach? Gdy przekraczają nieuniknione, jak i te zdolne do uniknięcia krawędzie, które mogą zmienić wszystko.

Jak już wspomniałam książka jest aż przesycona od filozoficznych pytań i wniosków. Aby dobrze zrozumieć ten przekaz, trzeba czytać tę pozycję w skupieniu, mózg powinien pracować na najwyższych obrotach, by dotarł do niego każdy, nawet najbardziej wymyślny przekaz. 

"[...] przecież jeżeli czegoś nie znamy, to za tym nie tęsknimy."

Język, jakim posługuje się pan Kamil Hazy nie jest aż tak przystępny i łatwy. Jest raczej przeznaczony dla osób dorosłych, które nie tylko zrozumieją każdą psychologiczną myśl, ale również przyswoją niełatwy styl pisarza.

Książkę "Krawędzie" polecam fanom filozoficznego myślenia, którzy doszukują się odpowiedzi na każde pytanie i chcą jak najwięcej wyciągnąć z sensu życia i jego prawdy. Osoby, które lubią życiowe i prawdziwe tematy, poruszane w niecodzienny sposób, na pewno będą zachwycone tą pozycją. 

"Sztuką jest wiedzieć, kiedy dokładnie przekraczamy krawędź, za którą wszystko wygląda inaczej."


Za możliwość przeczytania książki "Krawędzie" serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Novae Res!



niedziela, 21 kwietnia 2013

"Księżyc nad Świtezią" - Agnieszka Kaźmierczyk

OPIS:

Historia dwojga nastolatków, których nie oszczędził los. Wojtek po śmierci matki wyjeżdża z ojcem na Białoruś. Poznaje tam Svetlanę, która okazuje się być kimś więcej niż tylko piękną sąsiadką. Nowa znajomość ze staruszką Olgą przewraca życie chłopaka do góry nogami, wprowadzając go w świat słowiańskich demonów. Jednym z nich okazuje się Svetlana...
Nastolatkowie będą musieli zmierzyć się z odwróceniem zaklęcia, poszukiwaniem prawdziwej rodziny i własnej tożsamości, a także szkolnymi problemami.
"Księżyc nad Świtezią" to opowieść o mieszkańcach jeziora Świteź: łojmie Oldzie, vodji Svetlanie i ondynie Anatolu, ale przede wszystkim o szybkim kursie dorastania, wszechobecnej potrzebie bliskości i powoli rodzącym się uczuciu.

"Musisz tylko uwierzyć w ciebie, bo jeśli nie, to nikt inny też w ciebie nie uwierzy..."

MOJA OPINIA:

Szesnastoletni Wojtek wraz z ojcem przeprowadził się na Białoruś. Po wielu latach mieszkania w Polsce, przeżywania smutnych i radosnych chwil, mężczyźni mieli porzucić swój ojczysty kraj i zacząć od nowa w innym państwie. Po śmierci matki Wojtka już nic nie było tak samo, dlatego potrzebna była zmiana... Wojtek zamieszkał w drewnianym domku nad jeziorem Świteź. Jego sąsiadką była poczciwa staruszka Olga, z którą rozmowy umilały dni chłopcu. Jednak pewnego dnia nastolatek ujrzał tajemniczą dziewczynę w blasku księżyca. Nie mógł oderwać od niej wzroku. I od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać. Chłopak miał wrażenie, że staruszka nie mówi mu prawdy, a nowo poznana dziewczyna kryje wiele tajemnic...

"Było mu wszystko jedno, chciał za wszelką cenę poznać prawdę."

Bardzo rzadko sięgam po polską literaturę, ale jestem zdania, że trzeba wspierać naszych rodaków na takim polu, jakim jest pisarstwo. Trzeba również uwierzyć w polską powieść - dać jej szanse. Polskie wcale nie znaczy gorsze. Dlatego sięgnęłam po książkę pani Agnieszki Kaźmierczyk "Księżyc nad Świtezią", aby nie tylko wesprzeć polską pisarkę, ale również sprawdzić, jak ta nasza literatura polska się ma.

Pomysł na książkę był intrygujący. Świetnym posunięciem było wplecenie w fabułę tajemnicy jeziora Świteź. Klimat, jaki pozycji nadało rzekome jezioro, sprawiło, iż książka nabrała kolorytu. A więc ustalone: pomysł bardzo dobry, ale czy w pełni wykorzystany? 

Czasami miałam wrażenie, że autorka za bardzo przyśpieszała przebieg wszystkich wydarzeń. Nie chciała zanudzić czytelnika, pozbywając się zbędnych dopowiedzeń - i owszem, nudy w tej książce nie znalazłam. Lecz miejscami wydawało mi się, że "Księżyc nad Świtezią" nie grzeszył opisami. Było ich bardzo mało. Doskonale wiem, że być może niektórych zdaniem opisy spowalniają akcję, ale umiejętnie stworzone dodają pozycji barwy, której niestety tutaj mi zabrakło.

"Wystarczyło mu, że dopuściła go do swoich tajemnic, że żył jej życiem, że był tak blisko tak niezwykłej istoty."

W dziele pani Kaźmierczyk znalazłam wiele intrygujących zagadek. Byłam równie ciekawa prawdy, co główni bohaterowie powieści. Chciałam poznać wszystkie tajemnice staruszki, wychwycić kłamstwa, które przeplatały powieść i rozwiązać wszystkie zagadki, dotyczące młodej dziewczyny - Svetlany. Jednak miałam wrażenie, że autorka mogła ciut dłużej trzymać czytelnika w niepewności. Być może mam wrażenie, że wszystkie sekrety zostały odkryte bardzo szybko, gdyż sama książka ma małą ilość stron. 

"Księżyc nad Świtezią" poruszał bardzo ciekawe tematy. Pokazywał niecodzienne relacje ojciec - syn, i ukazywał bezgraniczne zaufanie do swego dziecka. Pokazana była również chęć poznania swej prawdziwej rodziny, odkrycia od zawsze ukrywanej tożsamości człowieka. Bardzo dobrze ukazane było to, jak główny bohater  - Wojtek musiał szybko dojrzeć po śmierci matki. Zachowanie szesnastolatka odbiegało od normy Nie był on lekkomyślnym, szczęśliwym czy też dziecinnym chłopakiem. Wręcz przeciwnie. Ukazywał się dużą dojrzałością, która w jego wieku jest rzadkim zjawiskiem. 

"Potrzeba odnalezienie własnej tożsamości i własnego miejsca na ziemi była zbyt silna, by ją uśpić."

Postacie w tej książce były naprawdę różne. Od samego początku można było polubić Wojtka. Trzeźwo myślący, spokojny i szczery chłopak. Odzwierciedlał się niebanalnymi pomysłami, ale wydawało mi się, że to był chłopak bez wad. Autorka za bardzo go wyidealizowała. Co do Svetlany... dziewczyna miała swoje wady i zalety. Ta postać była jak najbardziej ludzka. Dobrze wykreowana. Również postacie drugoplanowe intrygowały czytelnika. Ojciec Wojtka - Anotoni i ciocia Monika wydawali się naprawdę istnieć, ale... no cóż, wad podobnie co główny bohater mieli bardzo mało.

Wątek miłosny... w sumie było go tutaj bardzo mało. Kiepsko rozwinięty. Opisy uczuć, były nikłe, więc nie tak łatwo było naprawdę się dowiedzieć, co czują, bądź myślą główni bohaterowie. A jak już wspomniano o wzajemnym uczuciu, nie rozwijano go. Aczkolwiek w przeciwieństwie do akcji w książce, uczucie nie wybuchło z dnia na dzień. Powoli się rodziło, doprawiało. 

"Kochał ją, był o tym przekonany. A w tej chwili kochał ją mocniej niż kiedykolwiek. Była taka piękna... w środku."

Styl, jakim posługuje się autorka jest niesamowicie prosty. Książkę czyta się bardzo szybko. Język używany w tej pozycji ułatwia czytanie, gdyż jest on przystępny. W żadnym wypadku nie męczymy się trudnymi słowami, czy też niezrozumiałą konstrukcją zdań. 

Komu mogę polecić "Księżyc nad Świtezią"? Osobą niewymagającym, które boją się powolności w książkach - tutaj jej nie znajdziecie. To jest pozycja zdecydowanie na jeden wieczór, nie wymagająca niczego od czytelnika. Niezbyt ambitna powieść o poznawaniu prawdy, szukaniu własnej tożsamości i szybkim dojrzewaniu. 

"Nie zostawia się niedokończonych spraw, bo jutra może nie być..."


Za możliwość przeczytania książki "Księżyc nad Świtezią" serdecznie dziękuję Wydawnictwu Novae Res!

środa, 17 kwietnia 2013

"Gwiazd naszych wina" - John Green

OPIS:

Hazel ma szesnaście lat, a jednym z nieodłącznych elementów jej życia jest aparat tlenowy o imieniu Philip. Odkąd trzy lata temu zachorowała na raka, nie chodzi do szkoły, spędzając dni głównie na czytaniu i oglądaniu "America's Next Top Model". Jednak gdy na spotkaniu grupy wsparcia dla chorej młodzieży poznaje Augustusa, w jej życiu następuje zwrot o 180 stopni. Czeka ją podróż, nieoczekiwana i wytęskniona zarazem, w poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze pytania: czym są choroba i zdrowie, co znaczy życie i śmierć, jaki ślad człowiek może po sobie zostawić na świecie.
"Gwiazd naszych wina" Johna Greena jest wnikliwa i odważna, zabawna i ironiczna. autor, pisząc o nastolatkach, ale nie tylko dla nich, zgłębia w niej uniwersalną kwestię życia i miłości. 

"Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza niż umieranie na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera"

MOJA OPINIA:

Dzienna dawka leku, butla tlenowa i brak sił - to jest całe życie Hazel. Dziewczyna od trzech lat walczy z rakiem. Jednak zdaje sobie sprawę z tego, że prędzej czy później umrze. Phalanxifor tylko przedłuża życie szesnastolatki, nic więcej. Hazel już dawno straciła wiarę, że może być normalnie. Ale żyje z myślą o rodzicach. Nastolatka stara się to wszystko przetrwać dla nich. Pewnego dnia na spotkaniu grupy wsparcia dziewczyna poznaje siedemnastoletniego Augustusa. Chłopak od początku spotkania przyglądał się chorej na raka Hazel. Młodzi zaczęli spędzać ze sobą czas, nawzajem zarazili się pasją do czytania poszczególnych książek. Spędzili ze sobą piękne chwile, obydwoje spełnili swe marzenia. Ale choroba nie śpi...

"-Tak to jest z bólem - odpowiedział Augustus, a potem spojrzał na mnie.- Domaga się, byśmy go odczuwali."

Ostatnimi czasy o książce Johna Greena było naprawdę głośno. Została ona okrzyknięta najlepszą pozycją 2012 roku. Mnóstwo bloggerek wyznawało w swych recenzjach, że książka "Gwiazd naszych wina" je zachwyciła czy też wstrząsnęła. Jeszcze nie napotkałam żadnej negatywnej recenzji tej powieści, wszystkie były niesamowicie pochlebne. A więc jak tutaj sobie odmówić przeczytanie takiej pozycji? Przy pierwszej wizycie w księgarni zakupiłam dzieło pana Greena, i... zostałam wstrząśnięta! 

"Gwiazd naszych wina" nie jest jakąś tam zwyczajną obyczajówką. Jest książką, w której poruszanych jest mnóstwo tematów. Miłość, śmierć, zapomnienie, wiara, choroba, marzenia. Każde zdanie, każde słowo niesie ze sobą ogromny sens. Każdy rozdział ma w sobie jakiś przekaz. Wszystko jest po coś. Każda myśl, wypowiedziane zdanie - to jest i czemuś służy. W tej książce czytelnik patrzy na mnóstwo spraw z innej perspektywy. Chore osoby, ukazują co naprawdę wiedzą i myślą o wszechświecie. Przez ponad trzysta stron można zobaczyć świat oczami osoby, której się nie poszczęściło, która przez lata toczy walkę o życie. Tematy, które porusza w tej pozycji p. John Green są ukazywane z zupełnie innej strony. Analizowane dogłębnie. 

"Czasami ludzie nie rozumieją wagi obietnic, gdy je składają."

Wiele pisarzy boi się uwieczniać w swych książkach tak trudne i szczere tematy. Zwykle są one tabu. Ale nie
tutaj. Pan Green bardzo szczerze wyrażał poglądy głównych bohaterów. "Gwiazd naszych wina" jest chyba najprawdziwszą książką, jaką w życiu czytałam. Bardzo rzadko można spotkać pozycję, w której nie byłoby choćby najmniejszej ilości przesładzania. W której górowałaby prawda. Prawdziwa realność, prawdziwe życie. W tej książce to jest. I zgaduję, że to właśnie tak wstrząsa czytelnikiem. Ukazanie prawdy tak dosadnie i bez owijania w bawełnę.

Bohaterowie powieści są również niesamowicie realni i prawdziwi. W tej pozycji nie znajdziemy idealnych ludzi, lecz osoby, które zmagają się z ogromnym smutkiem i cierpieniem, a wciąż starają się odnaleźć choćby cień radości. Hazel to silna dziewczyna, która doskonale wie, że umrze. Przez wiele lat żyje ze świadomością, iż śmierć jest bardzo blisko. Potraficie sobie to wyobrazić? Żyjesz, oddychasz i wiesz, że być może to jest ten dzień, w którym Twoje serce, płuca przestaną działać. Ja nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, a co dopiero w tym trwać! Hazel jednak to wiedziała, a mimo to nie popadała w depresje. Owszem, nie była szczęśliwa (kto potrafiłby się cieszyć życiem, wiedząc, że wkrótce zostanie ono Ci odebrane), ale dawała sobie jakoś radę, nie poddawała się. Jej poglądy na świat, bardzo mnie zaskakiwały. Były one bardzo ludzkie, zranione i szczere. Nie udawała, że życie jest słodkie - bo takie nie jest. Bardzo szybko zaczęłam żywić ogromną sympatię do tej postaci. 

"Naprawdę sporą część życia poświęcałam na starania, by nie płakać przy ludziach, którzy mnie kochają, więc natychmiast zrozumiałam, co robi Augustus. Należy zacisnąć zęby. Podnieść wzrok. Mówić sobie, że jeśli zobaczą, jak płaczesz, to ich zaboli, i staniesz się smutkiem w ich życiu, a nie możesz być tylko smutkiem, więc nie będziesz płakać. Trzeba powtarzać sobie to wszystko, patrząc w sufit, a potem przełknąć, choć gardło nie za bardzo chce działać, popatrzeć na osobę, która cię kocha i się uśmiechnąć."

Augustus również potrafił zaskoczyć mnie swoją wizją świata. Sprawiał, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mówi. Czytałam po kilka razy jego dialogi, aby w całości zrozumieć ich przekaz. Niby zwyczaje słowa w zwyczajnym zdaniu, a jednak ukryta w nich była prawda, nad którą dotąd się nie zastanawiałam. Gus dodawał również tej książce (momentami) lekkości. Przy nim na chwilę potrafiłam zapomnieć o tym, iż ktokolwiek choruje na raka, czasami kompletnie zapominałam, że śmierć być może czeka za rogiem. Niesamowite jak różnorodne emocje potrafił on na mnie wywrzeć.

Wątek miłosny, jest zwyczajny. Prawdziwy i szczery. W żadnym wypadku przesłodzony. Pokazuje on, że choroba nie zawsze jest w stanie wszystkiego zniszczyć, ale owszem - ma taką moc. Uczucie pomiędzy nastolatkami było... nie mogę znaleźć właściwego słowa, aby je opisać. Niesamowite? Dojrzałe? Oba przymiotniki pasują, ale w pełni nie oddają tego, co czuję. 

"Zakochałem się w tobie i nie zamierzam sobie odmawiać prostej przyjemności wyznania prawdy. Kocham cię i wiem, że miłość jest tylko wołaniem w próżni, a zapomnienia nie da się uniknąć, że wszyscy jesteśmy skazani i nadejdzie dzień, kiedy cały nasz wysiłek obróci się w pył, wiem, że słońce pochłonie jedyną ziemię, jaką mamy, a ja cię kocham."

W stylu pisania pana Johna wyczułam to 'coś'. Wiem, że to głupio brzmi, ale naprawdę jest w nim coś, co sprawiło, że chcę więcej! Z ogromną przyjemnością czytałam każdy rozdział spod jego pióra. Pokochałam język, jakim się posługiwał oraz to, w jaki sposób ukazywał różne sytuacje! 

Pisałam, że "Gwiazd naszych wina" skłania czytelnika do przemyśleń. Mnie również skłoniło. Zaczęłam zastanawiać się, co jest po śmierci, jaka misja została nam wyznaczona na ziemi, jaką rolę musimy odegrać we własnym życiu. Zrozumiałam, że tak samo, jak Augustus boję się zapomnienia, które jest nieuchronne. Żyjemy, ale i tak w żadnej pamięci nie zostaniemy na wieki... Wiem, że wyjdę teraz na straszną pesymistkę, ale działo pana Johna Greena uświadomiło mnie, że w życiu nie ma happy endów. 

"Chciałam wiedzieć, że nic mu nie będzie, jeśli umrę. Chciałam nie być granatem, niszczycielską siłą w życiu ludzi, których kochałam."

Z czystym sumieniem polecam Wam tę książkę! Nie jest jakąś płytką, nic nieznaczącą obyczajówką. Niesie ona ze sobą jakiś przekaz, morał. Pokazuje prawdę istnienia. Skłania do wielu przemyśleń nad własnym życiem. Pobawi się Waszymi emocjami, zabroni wierzyć, że w życiu nie ma bólu oraz, że nasza egzystencja składa się tylko z niego. Zapewniam, że wyniesiecie z tej pozycji naprawdę wiele. Wiele czego? To zależy tylko i wyłącznie od Was...

"Nie masz wpływu na to, że ktoś cię zrani na tym świecie, staruszku, ale masz coś do powiedzenia na temat tego, kim ta osoba będzie."

niedziela, 14 kwietnia 2013

"Nevermore: Cienie" - Kelly Creagh

OPIS:

Varen zniknął. Schwytany w pułapkę koszmarnej rzeczywistości, gdzie chore sny Edgara Allana Poego stają się jawą, znajduje się poza zasięgiem żywych i umarłych. Isobel nie zgadza się go porzucić. Rusza do Baltimore, by odnaleźć Reynoldsa, tajemniczego mężczyznę, który co roku spełnia toast na grobie pisarza i który w ciągu ostatnich miesięcy oszukiwał ją i zwodził. To właśnie on posiada klucz do innego świata...
Kiedy Isobel znajduje wreszcie przejście, odkrywa, że miejsce, w którym przebywa Varen, zdążyło się zmienić. Świat przerażających istot zamieszkują również stworzenia, które zrodziły się w pełnym gniewu umyśle chłopaka. Miłość przemienia się w nienawiść, radość w smutek, śmiech w płacz. Isobel zaczyna powoli rozumieć, że ukochany stał się jej śmiertelnym wrogiem. 

"-Wspomnienia - powiedział jakiś melodyjny głos za jej plecami.- To pajęczyny, w które łapie się umysł."

MOJA OPINIA:

Varen został uwięziony w świecie snów. Isobel wróciła do rzeczywistości za pomocą Reynoldsa. Uwierzyła w jego kłamstwa. Dziewczynę dręczyło poczucie winy, obowiązek danej obietnicy. Przysięgła Varenowi, że go tam nie zostawi. Że wróci po niego. Izzy za wszelką cenę zamierzała się z tej przysięgi wywiązać. Okłamywała swoich rodziców, taiła najmroczniejsze sekrety, obmyślała plan, jak przedostać się do ukochanego, analizowała każdy swój sen, próbowała wszystko wychwycić. Nie zamierzała się poddać, nie pozwoliła, aby strach przed mroczną krainą snów, wykluczył ją z gry. Brnęła w to, bo obiecała. Bo nie zamierzała zostawić tam Varena. Pomimo wielu przeciwności losu, mimo wielu ran, które zadała najbliższym, udało się. Dziewczyna trafiła do krainy snów. Ale nie wszystko jest takim, jakim się wydaje... 

"Nie potrafiła nie zadać sobie pytania, czy to poczucie rozbicia i porzucenia w jakimkolwiek stopniu odpowiadało temu, co musiał czuć on, kiedy zdał sobie sprawę, że ona po niego nie wróci. Że jest sam. Absolutnie i bezwzględnie sam."

Po bardzo pozytywnych odczuciach względem pierwszej części dzieła pani Creagh, nie mogłam sobie odpuścić kontynuacji. Choć na starcie byłam nieco zniechęcona. Dlaczego? Ponieważ czytałam wiele recenzji, w których było napisane, iż "Cienie" nie dorównują swemu poprzednikowi. Że spadł poziom. Sama, rzecz jasna, musiałam się o tym przekonać. 

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, było to, iż autorka nie pozwoliła, aby w książce nastała monotonia.
Każdy rozdział krył w sobie jakieś niespodziewane zdarzenie, jakąś informację, która zmieniała dalszy bieg wydarzeń, jakiś pomysł, który oświecał nie tylko główną bohaterkę, ale również czytelnika. Pisarka potrafiła mnie zaskoczyć i sprawić, że zaczęłam inaczej patrzeć na różne sytuacje. Brak monotonii jest ogromnym plusem, gdyż w kontynuacjach powieści jest ona bardzo często dostrzegalna.

Mimo iż Varen był nieobecny ciałem w książce, pamięć o nim nie zniknęła. Pani Kelly za każdym razem wplatała go w fabułę, przypominała nam o nim. Tym działaniem sprawiła, że czytelnik podobnie jak Isobel, zaczął za nim tęsknić. Czasem bardzo brakowało mi dialogów Gota. Podziwiałam również Izzy za to, że wciąż wierzy. Za to, że się nie poddawała. Ta dziewczyna pokazała jak silna jest miłość nawet na odległość. Udowodniła, że wiara może zdziałać wszystko. Uświadomiła, że strach nie zdoła pokonać miłości, bo to właśnie te uczucie, jest ponad wszystko. 

W "Nevermore: Cienie" mamy lepiej ukazane relacje rodzic - dziecko. Ukazują one, zwykłych rodziców i na pozór zwykłe dziecko z niezwykłymi problemami. Bardzo ciekawe było dodanie tego małego, acz istotnego wątku w fabułę. Dzięki temu łatwiej było zrozumieć ból, jaki czuła główna bohaterka, gdy zmuszona była okłamywać swych rodziców, oraz zdziwienie, jakie odczuwali rodzice, gdy ich dziecko przechodziło tak nienaturalną zmianę w zachowaniu.

"Gdyby zaczęła śnić, on mógłby ją znowu odnaleźć. Choćby miała z tego zapamiętać tylko urywki, choćby miała się natychmiast obudzić, i tak byłoby to lepsze niż nic."

W tej części Isobel ulega bardzo widocznej zmianie. Zdecydowanie dorośleje. Pokazuje jak trwała jest w swoich postanowieniach i na jaką odwagę jest się w stanie zdobyć w imię miłości. Jej przemyślenia nie są płytkie, wręcz przeciwnie. Znacznie różnią się od jej myśli, pomysłów, które miewała w poprzedniej części. Zastanawiałam się, co ją tak zmieniło. Pobyt w mrocznej krainie snów? Utracenie niedawno poznanej miłości? Chęć wywiązania się z danej obietnicy? Tęsknota? Strach? Wiara? Tutaj każdy zapewne będzie mieć odrębne zdanie. 

W kontynuacji dostrzegłam piękno stylu pani Kelly. Naprawdę bardzo mi się on spodobał. Od dawna nie czytałam książki, której język tak bardzo podbiłby moje serce. Opisy, emocje i uczucia, które zawarte są w  powieści, potrafią zachwycić czytelnika. 

Zakończenie tej pozycji bardzo mnie zaskoczyło. Nie wyobrażałam sobie takiego rozwoju wydarzeń. Ale to bardzo dobrze! Dobra książka to taka, która zaskoczy. Ostatnie rozdziały, nie pozwalają na nic innego, jak tylko sięgnąć po ostatni tom.

Moim zdaniem "Cienie" zdecydowanie trzymają poziom. O ile nie są lepsze od swego poprzednika. W tej części czytelnik, jest w stanie lepiej dostrzec niektóre rzeczy, na które dotąd nie zwracano uwagi. "Cienie" pokazują, jak silna potrafi być miłość, oraz to, iż wiara i determinacja potrafią zmienić wszystko. W tej części akcja rozwija się równie dobrze, co w poprzedniej. Zdecydowanie polecam! 

"- Czy… Czy cokolwiek z tego jest rzeczywiste? – spytała. – Czy ty jesteś rzeczywisty? 
Podniósł dłoń do jej policzka, jego palce musnęły jej skórę. 
- Nawet jeśli to wszystko jest snem – szepnął – to ja nim nie jestem."

środa, 10 kwietnia 2013

"Nevermore: Kruk" - Kelly Creagh

OPIS:

Romans, horror i szczypta humoru. "Nevermore" to opowieść o Varenie i Isobel, milkliwym, często sardonicznym gocie i ślicznej, cieszącej się popularnością, czirliderce. Zrządzeniem losu tych dwoje zostaje zmuszonych do wspólnej pracy ad projektem z literatury. Dziewczyna szybko ulega fascynacji niepokojącym światem Varena - opisanym na kartkach dziennika i wyśnionym światem, w którym ożywają najkoszmarniejsze opowieści Edgara Allana Poego.
Gdy opadają maski, gdy nie ma już "gota" i "czirliderki", a zostają tylko coraz bliżsi sobie Isobel i Varen, okazuje się, że obydwoje mają przeciwko sobie nie tylko nieprzychylnych ludzi. To umysł rodzi najstraszliwsze koszmary i zaludnia wewnętrzne otchłanie. Isobel będzie miała tylko jedną szansę, by ocalić Varena przed cieniami, które on sam powołał do życia. 

"Kiedy nie ma drogi, musisz ją sobie zrobić."

MOJA OPINIA:

Życie Isobel było idealne. Miała swoją ekipę, jako czirliderka była najlepszą skaczącą, nie miała większych problemów. Wszystko zaczęło się walić, gdy przydzielono ją w parze do Varena, aby napisali razem wypracowanie. Gdy dziewczyna powoli wkraczała w zagadkowy świat chłopaka, jej ułożone życie, zaczęło się rozpadać. Straciła chłopaka, a jej przyjaciele okazali się fałszywi. Myśli Isobel krążyły tylko i wyłącznie wokół Varena, który skrywał mnóstwo tajemnic. Z dnia na dzień młodzi poznawali się coraz lepiej. Got nie okazał się takim bezdusznym, nienormalnym chłopakiem, za jakiego wszyscy go uważali. Nastolatek pokazał swoje drugie, nikomu nieznane oblicze, wzbudził u Isobel fascynację. I wtedy zaczęły się dziwne sny oraz przerażające zdarzenia. Granica pomiędzy rzeczywistością a snem przepadła.... Jakie tajemnice skrywa Varen? Co tak naprawdę zapisuje w swoim brulionie, z którym bez przerwy się przechadza? Czy Isobel poradzi sobie w mrożących krew w żyłach sytuacjach? 

"Bo - odparł Varen - na końcu Śmierć zawsze zwycięża."

Z iloma niesamowicie pochlebnymi recenzjami względem "Nevermore: Kruk" mieliście do czynienia? Ja napotkałam ich bardzo wiele. Więc jakże w tym gronie samych pozytywnych opinii nie sięgnąć po tę książkę? Dlatego nie omieszkałam zaopatrzyć swej biblioteczki w tę pozycję. Jak zapewne się spodziewacie liczyłam na coś niezwykłego i niepowtarzalnego. Czy to dostałam? 

Ostatnio bardzo ciężko znaleźć coś oryginalnego i niepowtarzalnego wśród książek. Szczególnie w tematyce
paranormal romance. Ten gatunek kwitnie i ciągle go przybywa. Już niełatwo znaleźć coś, co wybije się nad inne powieści. Ale właśnie "Nevermore" ma w sobie to 'coś'. Pomysł na książkę jest bardzo ciekawy i oryginalny. Sny, kruki, stwory z koszmarów, granica pomiędzy snem a rzeczywistością - to coś nowego.

Bardzo podobało mi się to, że uczucie pomiędzy Varenem i Isobel nie rozkwitło tak nagle, z dnia na dzień. Autorka pozwoliła im się poznać, dała im czas. Świetnie pokazała miłość, która rodziła się powoli, tak jak w prawdziwym życiu. W wielu książkach można natrafić na to, iż miłość pomiędzy głównymi bohaterami budzi się niesamowicie szybko, wręcz nierealnie szybko i ciach! Mamy idealną parę, która pragnie spędzić ze sobą resztę swych dni i jeszcze dłużej! W "Nevermore" wątek miłosny był niesamowicie utworzony, a uczucie budziło się jak najbardziej należycie - stopniowo.

Główna bohaterka Isobel była bardzo ciekawą postacią. Na samym początku książki dziewczyna wydawała się dość płytka, jakby czegoś jej brakowało. Jednak z czasem, gdy coraz lepiej zaczynałam ją poznawać, a ona wkraczała w niebanalny świat Varena, powstało w niej to 'coś', czego jej brakowało. Dziewczyna nabrała charakteru, stała się waleczna i odważna. Varen intrygował mnie od samego początku. Chciałam poznać jego wszystkie sekrety i fascynowałam się nim równie mocno co główna bohaterka! Ale cóż poradzić? Mam słabość do 'bad-boyów' w książkach. Nastolatek był tajemniczy, mówił co myślał, na dodatek wykazywał się niebanalną inteligencją i ciekawymi poglądami. Postacią, która również zasłużyła na swoje pięć minut była Gwen - koleżanka Izzy. Ta postać potrafiła rozśmieszyć czytelnika. Nadawała ona tej zagadkowej, pełnej tajemnic powieści, lekką nutę, która była tutaj stanowczo potrzebna.

"Przeszłość też jest martwa."

Pani Kelly zafundowała nam mnóstwo poplątanych tajemnic i zagadek. Bardzo ciekawie opisywała sny na jawie głównych bohaterów i świetnie budowała napięcie. Stopniowo, małymi kroczkami, abyśmy zrobili ogromny przeskok naprzód i dali się wciągnąć w niesłychanie dynamiczne wydarzenia. Ostatnie rozdziały aż kipiały od akcji! Autorka nie dała ani Isobel, ani czytelnikowi chwili wytchnienia. Narzuciła ogrom tajemnic i splątała sprawy jeszcze mocniej. Ostatnie rozdziały naprawę były fenomenalne! 

Styl, jakim posługuje się p. Creagh jest przystępny. Dzięki temu, książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Fabuła niesamowicie ciekawi i sprawia, że czytelnik sam pragnie odkryć wszystkie tajemnice, które goszczą w tej pozycji.

Niepowtarzalny klimat książce nadało nawiązanie do poety Edgara Allana Poego. Autorka powieści bardzo ciekawie wplotła informację na jego temat w fabułę i idealnie wykorzystała jego wiersze. I to się nazywa stworzyć coś niepowtarzalnego! 

Podsumowując w "Nevermore: Kurk" znajdziecie intrygujący romans, wydarzenia, które sprawią, że nie będziecie mogli oderwać się od książki i które być może nawet zmrożą Waszą krew w żyłach, a na dodatek napotkacie takie dialogi, które przyprawią Was o rozbawiony uśmiech na twarzy. Jeśli macie ochotę na niebanalny paranormal romance, który posiada w sobie mnóstwo zagadek, powinniście zapoznać się z "Nevermore: Kruk"!

"Nie ma nic z wyjątkiem cierpienia i żalu, gdy myślimy o rzeczach i ludziach, 
których nie możemy mieć, o możliwościach, 
których nigdy nie zyskamy."

sobota, 6 kwietnia 2013

"Tylko ciebie chcę" - Federico Moccia

OPIS:

Rzym. Step powraca z Nowego Jorku. Odwiedza stare miejsca i dawnych przyjaciół. Zaczyna pracę w telewizji. Poznaje nowych ludzi, wśród nich piękną i niesamowitą dziewczynę, Gin. Ich zażyłość szybko przeradza się w coś więcej. Wspólnie wyruszają w miasto, spragnieni wrażeń. Noce eskapady na motorach, rajdy po lokalach, spotkania z przyjaciółmi, bójki, seks. Jednak burzliwa przeszłość nie daje Stepowi spokoju...

"Kiedy sobie ciebie przypomnę, wystarczy pomyśleć, że cię nie ma, że cierpię nadaremnie, bo wiem, ja to wiem, że już nie wrócisz."


MOJA OPINIA:

Po dwóch latach Step powrócił do Rzymu. Zdobył wykształcenie w Nowym Jorku i zmienił się. Zmieniły go te wszystkie dni, w których jego myśli powracały do Rzymu, a konkretnie do Babi. Chłopak wyjechał z Włoszech tylko dlatego, że wszystko przypominało mu wielką miłość, która tak boleśnie się skończyła. Odizolował się od przeszłości, mając nadzieję, że ból po stracie dwóch najważniejszych mu osób, zniknie. Gdy tylko powrócił do Rzymu nieświadomie szukał Babi, znajdował się w miejscach, w których bywali razem, w których była możliwość, że ona tam będzie. Ból po jej stracie nie znikł. Ale trzeba żyć dalej. Stefano znalazł pracę, powrócił do dawnego trybu życia oraz spotkał Gin. Dziewczynę niezwykłą, która chciała go oskrobać o dwadzieścia euro. Pomiędzy nimi zaczęło rodzić się niezwykłe uczucie. To ona sprawiała, że Step powoli zapominał o Babi. Czy to Gin jest tą jedyną? Jak ułożą się burzliwe stosunki pomiędzy Stepem a jego matką? Czy Stefano zapomni o swej miłości z przeszłości? A co jeśli któregoś dnia ponownie ją spotka? 

"Piękno miłości dostrzegasz w pełni dopiero wtedy, kiedy ją tracisz."

Musiałam sięgnąć po kontynuację niesamowitej książki, jaką były "Trzy metry nad niebem". Po niejednoznacznym i bolesnym zakończeniu, jakie zaserwował mi pan Federico, po prostu nie miałam innego wyjścia. W poprzedniej części serce krajało mi się na myśl o Stepie. Stracił najlepszego przyjaciela oraz Babi. Dlatego sięgając po "Tylko ciebie chcę" miałam szczerą nadzieję, że wszystko się ułoży dla tej dwójki pomyślnie. Nie brałam pod uwagę innej wersji wydarzeń. Czy moje nadzieje się sprawdziły?

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, czytając dzieło pana Federica to podzielność narratora. W jednej chwili był on pierwszoosoby w roli Stepa, następnie książką kierowała Gin, a później trzecioosoby narrator był przewodnikiem przygód rodziny Gervasi. Może ciekawy pomysł, aczkolwiek łatwo można było się w nim pogubić. 

"Kiedy kończy się miłość, można spodziewać się wszystkiego poza odpowiedzą na pytanie 'dlaczego?'."

W "Tylko ciebie chcę" pokazany jest głębszy zarys głównych bohaterów. W pierwszej części autor nie
skupiał się tak bardzo na istocie postaci. W kontynuacji natomiast widzimy, jak ogromną przemianę przechodzą bohaterzy powieści oraz jesteśmy w stanie bardziej ich zrozumieć.

Niesamowitą przemianę dostrzegłam u Stepa. Z nieprzewidywalnego chuligana powoli zmieniał się w osobę doroślejszą, trzeźwo myślącą. Zastanawiałam się, czy doszło do tego z powodu złamanego serca, czy dlatego, iż poznał równie szaloną osobę, jaką była Ginevra i zmuszony był studzić jej zapał. Naprawdę nie sposób było nie lubić Stefana. Co do Gin... była ona naprawdę intrygującą postacią. Jedyną w swoim rodzaju. Miała swoje wady i zalety. Bardzo łatwo i szybko czytelnik zaczyna żywić do tej postaci sympatię. I wiecie co? Dzięki Gin tak samo, jak Step powoli zapominałam o Babi. Zabawne, bo zaczynałam czytać tę książkę święcie przekonana, że jak Babi i Step nie będą razem, to sama wybiorę się do pana Federica i zamaszystym gestem pozbawię go przytomności... A tu stało się tak, że Babi odeszła na boczny tor.

Książka nie skupiała się jedynie na przygodach Stepa i Gin, ale również pokazane były miłostki i problemy siostry Babi - Danieli, oraz kłopoty w jakie wpakowywali się państwo Gervasi. Dzięki temu akcja nie opierała się jedynie na jednym punkcie. Tutaj czytelnik miał pewną różnorodność. Bardzo spodobało mi się to, że pan Moccia porusza bardzo ludzkie, rzeczywiste problemy. Ukazuje nam aspekty złamanego serca, zdrady, nawet poruszany jest temat tabletki gwałtu i ciąży. 

"Właśnie to co w danej chwili wydaje nam się takie doskonałe, 
z czasem może już takie nie być. 
Może nawet dociera do nas, że to nie było aż takie znów doskonałe
 i nawet jeśli to utraciliśmy, 
wcale nie jest powiedziane, że więcej tego nie znajdziemy, 
a wręcz, że nie znajdziemy czegoś lepszego."

Osobiście bardzo polubiłam Federico Moccię. Jego dzieła są niezwykłe, a styl jakim się posługuje jest zupełnie inny niż w książkach, jakie czytałam dotychczasowo. Pisze dość specyficznie, co moim zdaniem idzie książce na plus. 

W przeciwieństwie do "Trzech metrów nad niebem" tutaj nie uroniłam żadnej łzy. Troszkę więcej czasu zajęło mi odnalezienie się w tej książce. Mimo iż fabuła szła nie po mojej myśli, zrozumiałam, że to nawet i lepiej. "Tylko ciebie chcę" jest bardzo życiową lekturą, pokazuje nam, że nie zawsze wszystko jest proste. Dzieło pana Federica uświadamia nas, że ludzie się zmieniają, a dwa lata nie zawsze wystarczą, aby zapomnieć. Czasem po prostu potrzebujemy kogoś, kto swoją prostotą i szczęściem wyrwie nas z bolesnych wspomnień chwil, które już nigdy nie wrócą. 

"Tylko ciebie chcę" jest godną kontynuacją "Trzech metrów nad niebem", aczkolwiek bardziej do mego serca przemówił poprzednik. Warto zapoznać się z bardzo oryginalnym stylem, jakim posługuje się Federico Moccia, oraz poznać miłość, która może się zdarzyć w każdej chwili. 

"W życiu stale szukamy wytłumaczenia. Marnujemy czas, usiłując się dowiedzieć dlaczego. 
Ale czasami nie ma żadnego dlaczego. 
I jakkolwiek smutno by to brzmiało, 
do tego właśnie sprowadza się całe wytłumaczenie."

wtorek, 2 kwietnia 2013

"Serce w chmurach" - Jennifer E. Smith

OPIS:

Ten dzień wyglądał na najgorszy w całym życiu siedemnastoletniej Hadley Sullivan. Utknęła na lotnisku w Nowym Jorku, spóźniona na lot do Londynu i najprawdopodobniej również na drugi ślub ojca żeniącego się z kobietą, której nawet nie poznała, a więc i nie polubiła. Wtedy, w zatłoczonej poczekalni, spotkała chłopaka idealnego. Był Anglikiem, miał na imię Oliver i rezerwację na najbliższy nocny lot do Londynu. Niedaleko miejsca Hadley...
Zbiegi okoliczności i dziwne przypadki odgrywają wielką rolę w tej romantycznej i dowcipnej powieści o związkach rodzinnych i szansach, jakie daje nam życie. Rozgrywająca się w ciągu 24 godzin historia Hadley i Olivera przekonuje, że prawdziwa miłość może nas spotkać w najmniej spodziewanym momencie i miejscu, że strzały Amora znajdują drogę do ludzkich serc nawet w nowoczesnym świecie, w którym tak łatwo spóźnić się na samolot i tak trudno zauważyć to, co najważniejsze. 

"Kto by pomyślał, że cztery minuty mogą zmienić wszystko?"

MOJA OPINIA:

Siedemnastoletnia Hadley spóźniła się na lot do Londynu, gdzie wcale nie chciała się znaleźć. No bo któż chciałby być świadkiem, jak jego ojciec żeni się z zupełnie obcą kobietą? Hadley na pewno nie chciała na to patrzeć. Niestety po namowie mamy i taty, zdecydowała się polecieć. Choć w głębi duszy liczyła na jakiś cud, który sprawi, że podróż nie wypali. Nie spodziewała się, że jej ciche modły zostaną wysłuchane. W taki oto sposób dziewczyna spóźniła się cztery minuty na swój samolot. Musiała wybrać się późniejszym lotem, który zwiastował prawdopodobne spóźnienie również na ślub ojca. I wtedy w jawnej desperacji i wykończeniu całą sytuacją Hadley dostrzega Olivera. Razem spędzają cały lot samolotem, śmiejąc się, rozmawiając i poznając siebie nawzajem. Z biegiem godzin pomiędzy nastolatkami rodzi się coś więcej...

Jak już wspomniałam (a niektórzy z Was być może dostrzegli) od niedawna mam jazdę na obyczajówki. Mimo iż nigdy nie miałam w planach lektury "Serce w chmurach" to i tak, widząc tę pozycję na półce w bibliotece, nie zastanawiając się za długo, wzięłam ją do ręki i ruszyłam z nią do domu. Nie miałam żadnych oczekiwań względem tej książki, po prostu usiadłam i zaczęłam ją czytać, gotowa przyjąć to, co narzuci mi pisarka.

"W końcu to nie zmiany łamią człowiekowi serce, tylko to, co dobrze znane."

Bardzo zaintrygował mnie fakt, ile toczy się akcja powieści. Zaledwie dzień! W tym czasie zdążyliśmy poznać wiele chwil z przeszłości głównej bohaterki i zaznajomić się z jej osobą. Przed rozpoczęciem każdego rozdziału, umieszczone były godziny: w Londynie - miejscu, gdzie odbywa się ślub, oraz w Ameryce, gdzie mieszka główna bohaterka. Był to bardzo ciekawy i oryginalny pomysł. 

W "Sercu w chmurach" nie są poruszane jedynie kwestie miłości, czy zakochania od pierwszego wejrzenia. Opisany jest tam także ból nastolatki w czasie, gdy przeżywała kryzys rozpadu małżeństwa rodziców i brzemienia, które nosi dziecko po rozwodzie, jak i ponownym ślubie rodzica. Książka nawet ukazuje ból jakim jest śmierć. Uważam, że to bardzo dobrze, iż autorka nie skupiła się jedynie na ckliwym zakochaniu młodych, lecz także ukazała nam, jak to często bywa w życiu i co mogą czuć osoby, którym życie nie do końca układa się tak cukierkowo. 

Bohaterzy nie są jakoś barwni, czy świetnie wykreowani. Właściwie wydaję mi się, że przez te dwadzieścia cztery godziny, nie zdążyłam ich poznać. Pani Jennifer skupiała się na relacjach rodzice - dziecko, i zauroczeniu nastolatków. Nie wiele czasu poświęciła nam na dogłębne poznanie postaci. Owszem, ukazywała nam kilka momentów z wcześniejszego życia, ale to była tylko namiastka wszystkiego. Hadley jak i Oliver byli raczej zwykłymi obywatelami tego świata. Ani mnie zbytnio nie intrygowali, ani nie irytowali. Byli, a ja po prostu poznawałam ich krótką, acz ciekawą historię. Muszę nawet przyznać, że bardziej niż na ich 'związku' skupiałam uwagę właśnie na życiu po rozwodzie rodziców głównej bohaterki.

"Zawsze najpierw jest cios, a potem ból, dotkliwa świadomość."

Gdy Hadley i Oliver się poznawali było bardzo ciekawie i nie raz uśmiechałam się pod nosem. Pisarka stworzyła takie dialogi, które nie nudziły, a ciekawiły czytelnika. Bardzo miło było czytać o zalotach dwóch młodych osób, które akurat na siebie trafili. 

Styl, jakim posługuje się autorka książki, jest niesamowicie prosty. Przystępny. Przez książkę po prostu się płynie. Naprawdę. Nie to, że "Serce w chmurach" ma aż zabawnie mało stron (gdyż tylko nieco ponad 200) to jeszcze język autorki aż pcha nas naprzód. I nim się obejrzałam skończyłam już czytać tę pozycję. 

Podsumowując "Serce w chmurach" jest nie tylko książką, opowiadającą o miłości od pierwszego wejrzenia, ale także pozycją, w której zawarte są odczucia osoby, której rozpadła się na pozór szczęśliwa rodzina. Dzieło pani Jennifer nie jest ambitne, aczkolwiek ciekawe. Zdecydowanie pozycja na zimowy wieczór, do przeczytania w kilka godzinek. Nie zobowiązująca, mile wypełniająca lukę w czasie. 

"Miłość nie musi mieć sensu. Jest całkowicie pozbawiona logiki."

© Created Eternity, AllRightsReserved.

Designed by ScreenWritersArena